24 maja 2012

Strasznie szybko...

Oj szybko się to wszystko podziało...
Po kolacji u MiMi, zaczęliśmy się spotykać, przede wszystkim wieczorami. On pracował, ja szkoła, przygotowania do matury. Spotkania odbywały się w firmie, wówczas jeszcze mieszkali razem z Lucasem więc ciężko było o intymną atmosferę. Siedzieliśmy właściwie codziennie do 2-3 nad ranem, potem mnie odwoził do domu, wstawałam do szkoły, potem powtórka z rozrywki. Siedzieliśmy, oglądaliśmy filmy, rozmawialiśmy, chodziliśmy też na spacery nad Wisłę. Ale do niczego większego nie doszło. Kilka pocałunków, przytulanie... Nic specjalnego, ale we mnie wrzało... Było napięcie między nami, prawie namacalne... Ja  z resztą sama chyba jeszcze nie wiedziałam co chcę i czego oczekuję. On chciał, ale nie nalegał, byłam mu za to wdzięczna. Docieraliśmy się...
Pewnego wieczoru, siedziałam u koleżanki, popijałyśmy piwko, plotkowałyśmy o dupie Marynie, taki o wieczór babski. Ustaliliśmy że tego wieczoru wiedzieć się nie będziemy, bo ma do późna pracować, więc ja się umowilam z Kaśką. Siedzialysmy, plotkowałyśmy... Wraz  z upływem czasu, mnie ogarniało jakies dziwne uczucie. Hmm, chyba zaczynałam tęsknić... Dziwne...
Kaśka stwierdziła, że chyba się zakochałam... e tam, bzdury!
Czas leciał, a uczucie nie mijało.
Wzięłam telefon do ręki i zanim się dobrze zastanowiłam co robię wysłałam wiadomość do Nico o treści: I wanna make love with u...
Po minucie dostałam odpowiedź: będę za 15 minut...
Dopiero wtedy powiedziałam Kaśce co zrobiłam, nie pamiętam co powiedziała, wiem, że zapaliłam papierosa, ubrałam się i wyszłysmy razem. Nie wiem co wtedy myślałam.
Już był, czekał na mnie... Kaśka go wcześniej nie widziała, słyszała tylko opowieści, powiedziała mi na ucho: wart jest grzechu, tylko bezpiecznie...
Wsiadłam do auta, drogi nie pamiętam... ale pamiętam wejście...
Bez słów, rzuciliśmy się na siebie jak wygłodniałe zwierzęta na świeże mięso... czułam, że mnie rozsadza... zdzieraliśmy z siebie ubrania... upadliśmy na tą czarną kanapę... Jego usta, całowały, żądały... Mój rozum (i chyba jego też) odleciał... I stało się... Poszybowaliśmy patrząc sobie w oczy...
A potem przyszło otrzeźwienie... jak mogłam najszybciej zebrałam się i poprosiłam,żeby mnie zawiózł do domu. Zrobił to bez zbędnych pytań. Cała drogę do domu nie zamieniliśmy ani slowa. Boże, jacy byliśmy nieodpowiedzialni...
Rano, pobudka do szkoły. Trzeba się chwycić za rogi z rzeczywistością, nie bylo to łatwe przy wspomnieniu tej nocy...
Jak na złość MiMi nie bylo w szkole, a ja potrzebowałam się wygadać. MiMi na pewno coś by mi poradziła... Jedno bylo pewne, nie miałam najmniejszego zamiaru odzywać się pierwsza;-/
Mniej więcej w polowie lekcji dostałam wiadomość od Nico, jak się czuję i czy żałuję tego co się stało?
Oszukałabym sama siebie gdybym powiedziała że żaluję... Nie żałowałam... I tak też, zgodnie z prawda napisałam, że nie żałuję, tylko boję się następstw tego co się stało.
Dostałam odpowiedź jednoznaczną,było fantastycznie, ale przyjeżdża po mnie pod Szkołę i musimy coś ustalić.
Jak powiedział, tak zrobił. Wiedzialam, że czeka mnie bardzo ważna rozmowa, może najważniejsza w życiu, od tego co ustalimy może zależeć moje dalsze zycie. Ech, nie tak to miało wyglądać...
Nasza rozmowa byla krótka i rzeczowa, co jeśli, czy ja tego chcę, czy on tego chce... Obydwoje nie chcieliśmy... Więc szybka wizyta u lekarza, dwie tabletki i po stresie... Nadal nie wiedziałam co czuję... Ale wiedziałam że muszę się z nim widywać, czułam wewnętrzny przymus, ciąglo mnie do niego... Bardzo szybko dotarło do mnie, że ja się faktycznie zakochałam. Ale nie wiedziałam że aż tak...

Coś się zaczęło rodzić;-)

Dużo wody upłynęło, więc pamięć o szczegółach sie zaciera. Pamiętam, że MiMi po studniówce (chyba) zaczęła się spotykać regularnie z Lucasem, coś tam między nimi było. Ja byłam zatopiona w swoim świecie, ale wiem, ze Nico jakiś czas się do mnie nie odzywał, ja w międzyczasie rozstałam się z Tomkiem i Nico wiedział o tym. Chyba nawet sama mu o tym napisałam. Wewnetrznie chciałam, zeby wiedział ze jestem wolna.
 Przyszły święta Wielkiej Nocy. Chyba wypadały w marcu, nie pamiętam dokładnie. Jakiś tam kontakt z nimi miałam, jakieś smsy, niewiele tego było. Ale odzywalismy się. Mama MiMi wymyśliła, że zaprosi Francuzów i mnie na obiad/kolację w Lany Poniedziałek. Mieli mnie zabrać z domu jak będą jechali. Wtedy po raz pierwszy miałam się zobaczyć z nim po studniówce... Ech, stres dawał się we znaki... No ale odpicowana jak stróż wsiadłam do auta na tylnie siedzenie... i dostałam półtora litra wody na głowę... Myslałam ze nie znają tradycji... Przeliczyłam się... Od razu też puściły mi nerwy;-). Zmoknięta jak kura stanęłam przed drzwiami MiMi, od niej też dostałam kilka kropel wody, ale juz mi było obojętne bo byłam przemoczona... Mój strój odświętny poszedł się suszyć, a ja dostałam szare spodnie dresowe i fioletową bluzę;-) Ubaw po pachy normalnie;-)
Kolacja przebiegła bezproblemowo, tylko zerkałam na Nico coraz częściej... hmmm, dopiero teraz zaczęłam zauważać, że w sumie to on całkiem przystojny jest.
U MiMi paliło się tylko w kuchni, a że Panowie palili jak smoki, to po jedzonku, przenieśliśmy się do kuchni. Razem z rodzicami MiMi.
Siedzieliśmy, gadaliśmy, smialismy się i tylko coraz częsciej posyłaliśmy sobie "powłoczyste" spojrzenia. Nie pamietam dokładnie jak to się stało, że nagle znaleźlismy się sami w pokoju. I drzwi były zamknięte. Kojarzę że chyba mama MiMi po coś mnie wysłała a on poszedł za mną czy jakoś tak.
On się rozłożył na łóżku a ja siadła w fotelu bujanym. Zaczęliśmy rozmawiać. Nie pamietam o czym. Pamietam tylko te oczy wpatrujace się we mnie... Wiem, że była rozmowa że mnie lubi i chciałby coś więcej, ale problemem jest między nami komunikacja, on po francusku, ja po polsku. No ale od czego jest nauka angielskiego;-) Stwierdziliśmy, ze ok, możemy spróbować.
I wtedy potoczyło się juz wszystko baardzo szybko;-)

19 maja 2012

Wpadek nie koniec...

Czas biegł, biegł, tygodnie mijały... Z tego co pamiętam chyba widziałyśmy się jeszcze z  nimi ale bez fajerwerków. Nie miałam nic przeciwko, chyba tylko Lucas nie pałał do mnie jakimis cieplejszymi uczuciami, ja nie pałałam do Nicolasa. Strasznie to było skomplikowane, ale raczej ze względu na MiMi spotykaliśmy się wszyscy razem. Ja myślami byłam przy moim facecie a nie przy nikim innym.
Sporo czasu spedzalismy razem, chyba miedzy Lucasem a MiMi coś juz zaczynało iskrzyć, ale to wątek poboczny.
Zbliżał się czas studniówki... Miałyśmy mieć w styczniu, dokładnie 31, w Hotelu Europejskim. Poszukiwania sukienek, butów, biżuterii itp itd. Ciuchy gotowe, wszystko zaplanowane tylko jeden zajedwabisty problem... Brak partnerów. Niestety nie mogłam iść z moim Tomkiem (tak miał na imię), ze względu na bardzo skomlikowaną sytuację, nieważne.
Jako ze mama MiMi zawsze nam służyła radą i pomocą, kiedy siedziałyśmy załamane, ze chyba nici ze studniówki, zaproponowała nam, zebyśmy zaprosiły Francuzów. Ja się broniłam rękami i nogami, no bo kto miałby byc moim partnerem jak nie Nicolas. Brrr... Ale... Jak się nie ma co się lubi...
Dlaczego nie? Skonsultowałam to ze swoim, wyraził zgode, MiMi też się przekonała do pomysłu i decyzja zapadła: zapraszamy Francuzów!
Tylko czy się zgodzą?! W sumie, nie byli napewno na czymś takim w Polsce, wiec moze to być ciekawe wydarzenie, szczególnie dla Nico.
Wykaligrafowałyśmy im piękne zaproszenia, umówiłyśmy się, że przyjedziemy ich odwiedzić. Było troche nerwów, Panowie byli zaskoczeni naszą propozycją, ale... zgodzili się;-)
Żeby nie było za gładko, no to pojawił się następny problem, polonez... Trzeba było ich nauczyć;-)
Ale pojętni byli, wiec się nauczyli. Przez te nauki spedzałyśmy z nimi coraz wiecej czasu. Było sympatycznie i wesoło.
Nadszedł wieczór studniówki. Ja juz wystrojona czekałam w oknie na Nico, MiMi w domu również czekała na Luca. I powtórka z rozrywki... Czekałam i czekałam i czekałam i po sporym spoźnieniu, przyjechał;-)
Zeszłam do auta razem z siostrą, padał śnieg, pamiętam. Nico wysiadł żeby się przywitać, a mnie zamurowało... W płaszczu i garniturze wyglądał REWELACYJNIE!!! Zupełnie inaczej niż go znałam na codzień...
Wsiadłam do auta, poczułam zapach meskich perfum i nie mogłam wydusić słowa... Nico, powiedział ze ślicznie wyglądam, a ja, zamiast się odwdzięczyć za komplement, milczałam... Znowu wyszłam na idiotkę... Heh, całkiem nieźle mi to wychodziło w stosunku do niego... wogóle do nich... sama siebie nie poznawałam.
Pojechaliśmy do MiMi, był juz Luc, mama MiMi porobiła nam zdjęcia, ja z Nico wyglądałam komicznie, bo mimo obcasów, sięgałam mu pod ramię;-)
No i pojechaliśmy (wyposażeni w dobre humory i flaszeczkę Żubrówki).
Wpadliśmy właściwie jako ostatni do hotelu, zajęliśmy miejsce razem z naszą trzecią koleżanką i jej partnerem. Wtedy nie zauwazyłyśmy tych zadrosnych spojrzeń naszych pozostałych koleżanek z klasy i obgadywania po cichu (dopiero po kilku latach od studniówki dowiedziałam się, że chodziła plotka, że myśmy sobie partnerów WYNAJĘŁY, no bo skąd ciche myszki wynalazłyby takich przystojniaków, dorosłych facetów, bo miedzy nami różnica wieku była 5 lat).
Ja i Nicolas stanowiliśmy ostatnią parę w korowodzie polonezowym, przed nami tańczyli MiMi i Luc;-) MiMi pewnie dobrze pamięta jak przy przechodzeniu przez "mosty" pochyliła się, i rozerwał jej się gorset;-) ech, ale było zajebiście...
Oczywiście do pewnego momentu... Bo nie moze byc za dobrze...
O czymś rozmawiałam z Nico, i wspomniałam, ze mój chłopak cos tam, coś tam... Nico odsunął się ode mnie, ze wzrokiem którego nie zapomne do końca zycia, zapytał: TY MASZ CHŁOPAKA?!
Odpowiedziałam, ze tak, mam. Spojrzał na mnie, powiedział, szkoda ze mi nie powiedziałaś... - i odszedł.
Widziałam że rozmawiał z Lucasem. Gdyby wzrok mógł zabic, padłabym trupem pod siłą jego wzroku.
Debilka, debilka!!
Pamiętam, że tanczyłam jeszcze z Nicolasem " Przetańczyć z Tobą chcę całą noc", dziwnie się czułam. Ale wraz z upływem godzin, upływała zawartość butelki spod stołu i poprawiały się nam humory. Kiedy przyszło już do wyjścia, szła piosenka Boney M - Hands up, baby hands up, Panowie stanęli obok siebie zacęli tańczyć do nas, gestykulując - hands up, baby hands up, give me your heart, gimme gimme, your heart, gimme gimme... Było to strasznie miłe.
Kiedy juz wychodziliśmy, miałam w ręce różę, którą wygraliśmy z Nicolasem w konkursie tańca. Zauważyłam ze jest złamana, powiedziałam to głośno. Obok był Lucas, jego słowa sprawiły ze w momencie wróciła mi trzeźwość umysłu - jest złamana jak serce mojego przyjaciela, Ty je złamałas!

Kiedy juz wsiedliśmy do auta, po obskoczeniu Adasia, nie wiedziałam jak rozmawiać  z Nico, wiec milczałam. Kiedy zaparkowaliśmy pod moim blokiem, siedzieliśmy... Powiedziałam, ze przepraszam że tak wyszło i ze rozumiem, ze to juz nasze ostatnie spotkanie po tym co zrobilam.
Chciałam wysiąść i wtedy po raz pierwszy mnie pocałował... Delikatnie, miał takie miękkie usta... Życzyłam dobrej nocy i wysiadłam. Trzęsłam się, pamiętam, bo nie moglam trafic kluczem do zamka.

Miałam wyrzuty sumienia ze względu na Nicolasa ze zachowałam się jak dwulicowa zdzira, a z drugiej strony miałam wyrzuty ze ten pocałunek tak mi sie podobał...
Ale wiedziałam, ze raczej więcej go nie spotkam.
Chyba już wtedy chciałam jeszcze go zobaczyć... Ale musiało minąć kilka miesięcy....

18 maja 2012

Faux Pas ciąg dalszy...

Heh, zapuściłam sie troche z pisaniem, ale nadrobię...
Co się działo dalej? Dalej było śmiesznie;-)
Ja chodziłam do szkoły, szalałam na imprezach i spotykałam się z chłopakiem (bardzo ważny wątek, miałam wtedy faceta, co prawda odgrzewany kotlet i wiadomo ze nic  tego nie będzie ale było nice), cos tam uczyłam się do matury, ale nie za wiele co by sie nie przemeczać. Az tu pewnego dzionka, chyba ze szkoły wracałam, dostaje smsa od Nicolasa czy nie umówiłybyśmy się z nimi na kolację we wtorek. Szybka konsultacja z MiMi i umówiłysmy się na... czwartek, a dlaczego? Zawsze mi sie myliły wtorek z czwartkiem po angielsku wiec i tym razem tak było... Tuesday, thursday tak podobne do siebie. Oczywiście MiMi jak zobaczyła smsa to powiedziała że jestem ciołek i tyle bo chcieli sie umówic na wtorek, heh, no cóż... Zaczełam się zastanawiać cow  ich wykonaniu moze oznaczać "kolacja", chyba tylko restauracja, świece wino itp... Francja-elegancja, a jak...
No i nadszedł tenże wtorek/czwartek. Po przekopywaniu szafy w poszukiwaniu odpowiedniego ubrania, doszłam do wniosku że NIE MAM SIE W CO UBRAĆ!!! Kurde nie chodziłam dotychczas na kolacje... Raczej lubowałam się w luźnych ubraniach, dzinsach, bluzach... no i adidasach... Ale od czego ma się koleżanki?? Poleciałam do sąsiadki, blok obok, Kaśka ratuj... Coś tam wymysliłyśmy, ale nie dałam się wcisnać w spódnicę, w żadnym wypadku, dżinsy, koszula i tyle.
Umówiliśmy się u MiMi pod mieszkaniem bo ona mieszka blisko centrum więc tam też czekałyśmy.
Czekałyśmy... czekałyśmy... i czekałyśmy... i czekałyśmy... Znowu dała o sobie znać ich spoźnialskość, masakra jednym słowem. Ale w końcu pojawiło się białe Megane (z tego co pamiętam to po dobrych 40 minutach czekania). Hmm, spodziewałysmy się Panów ubranych "do wyjścia"... No cóż, dżinsy, podkoszulki i buciki uwalane w ziemi nie wygladały zachęcająco. Po szybkich przeprosinach, dowiedziałyśmy się że "musimy podjechać jescze w jedno miejsce, ale dosłownie na 5 minut, potem do firmy przebrać się i idziemy na kolację".  no to jak 5 minut, to skoro tyle sie wyczekałyśmy to 5 minut nas nie zbawi. Byłyśmy wyjątkowo tolerancyjne;-) I pojechaliśmy. Na drugi koniec miasta, a ze korki to u nas standard no to sam dojazd zajął nam sporo czasu. Ale dojechaliśmy, po drodze posmialiśmy się z Lucasem, Nicolas prowadził, coś tam miedzy sobą rozmawiali. W sumie to juz wtedy ich polubiłam, tacy byli swobodni, normalni, nie żadne ą, ę.
Na miejscu okazało się ze Pana do którego pojechaliśmy nie ma w domu... I znowu czekanie. W sumie zaczynało się juz robić późno i zaczęłyśmy napomykać że powoli musimy zmykać w dom ( pełnoletnie byłyśmy ale...).
Panowie chyba w końcu odpuścili i ruszyliśmy w drogę powrotną, oczywisćie nie miałysmy juz za wiele czasu więc nasza "kolacja przy świecach" skończyła się wizytą w McDrive;-). Zaproponowali nam że jezeli mamy jeszcze trochę czasu to pokażą nam swoja firmę i spokojnie tam sobie zjemy.
Pojechaliśmy, było to w centrum miasta, przy Wiśle, super miejsce, firmę urzadzili (co jest stwierdzeniem nad wyrost, bo wówczas byla tam taki burdel że szok!) w miejscu gdzie kiedys była knajpa.
Był tam nawet jeszcze stół bilardowy;-) Wysoki bar, za którym mialo być stanowisko dowodzenia, miejsce do "spoczęcia", wielka skórzana kanapa, duża ława no i wielkie pomieszczenie w którym, miały być ich roślinki.
Zawsze byłam ciekawska, wiec bez skrępowania zaczęłam zwiedzać. No i się zaczęło...
Weszłam do kuchni.
- jaki macie zajebisty obraz!! -zachwyt w moim glosie był słyszalny, obraz przedstawiał wzburzone morze z błekitnymi falami (tylko po co obraz na ziemi i w kuchni??)
- Candy... to jest lodówka... - za plecami pojawił się Lucas
Dopiero wtedy to zauważyłam, upsss, wtopa, no ale niezrażona pomaszerowałam zwiedzać dalej.
- o macie juz założony telefon, szybko! -
-Candy, to jest domofon - znów uczynny Lucas mi wyjasnił, a ja myślałam że spalę się ze wstydu, zamiast popatrzeć dokładnie to gadam co slina na język przyniesie;-)
A przy barze MiMi całą komiczną sytuację opowiadała Nicolasowi. Śmiechu co niemiara, a ja burak...
Stwierdziłam ze się już nie odzywam, bo chyba wyszłam na idiotkę wiec usiadłam na tyłku.
Ale nie bylabym sobą gdybym milczała, więc znów coś palnęłam, chyba ze dziura w blacie to na kega ale dobra dusza Lucas, dławiąc się ze śmiechu wytłumaczył ze to umywalka była.
Bezapelacyjnie zrobiłam z siebie totalna idiotkę-blondynkę ( byłam wtedy blondynką)

Nie wiem co sobie wtedy pomyśleli o mnie, napewno zostałam obgadana. MiMi miała ubaw po pachy, z reszta nawet teraz, po tylu latach jak wspominamy to mi jest głupio, a ona leje po nogach;-)
I wtedy własnie zaczełam chcieć się z nimi spotykać, nie wiem czemu, byli inni, zupełnie inni od facetów których znałam.  Moglismy pogadac, nie tylko o imprezach i samochodach, ale i planach na przyszłość.
Tak właśnie skończyła się "kolacja przy swiecach" komedia pomyłek...
Oni się spoźnili a ja zrobiłam z siebie kompletną idiotkę...
I czas biegł dalej...

14 maja 2012

Dawno, dawno...

Moja osobista przypominajka (MiMi), przypomniała mi (po tylu latach szczegóły się zacierają), że w Dzień Zaduszny dostałam smsa, czy ewentualnie nie spotkalybyśmy sie z Nicolasem i Lucasem w dniu nastepnym. Na piwo, pogadać. Po szybkiej konsultacji z MiMi, odpowiedzialam że oczywiście;-) (chyba juz wtedy podobał jej się Lucas). Umówilismy sie naprzeciwko knajpy w której sie poznaliśmy. Wtedy wyszla na jaw pewna, bardzo wkur...ca cecha w/w Panów... Punktualność nie jest ich najmocniejszym atutem... No ale cóż, jako że bardzo Panowie są zajęci to przymróżyłyśmy na to oko i spokojnie oglądałysmy wystawy sklepów naprzeciwko. I wtedy również Lucas poznał mój niewyparzony jęzor;-) Kiedy tak oglądałyśmy sobie te wystawy, zaczęłam sie niecierpliwić, bo nienawidze jak ktos się spóźnia. I powiedzialam do MiMi - gdzie te patafiany do jasnej cholery są?! (nie ukrywam ze byłam już ładnie wkurzona). A że MiMi stała tyłem do wystawy która aktualnie oglądalam, to widziaal co sie dzieje za moimi plecami, no a poza tym, dwie sek po tym jak wypowiedziałam te slowa usłyszalam - cześć Candy!
Hmm, cóż, jako że Lucas dobrze zna polski, to wiedzialam, ze słyszał i zrozumiał co powiedziałam... I chyba wtedy, jeszcze dobrze mnie nie poznał a juz przestal mnie lubiec;-)
Poszliśmy wtedy do naszej ulubionej knajpy, Alcatraz, Nicolas, przy czteroosobowym stoliku siadł naprzeciwko mnie, a Lucas i MiMi naprzeciwko siebie. Jako że ja zawsze bylam gadułą nie z tej Ziemi to zagadałam całą czwórkę. A Nicolas tylko siedział naprzeciwko i patrzył... Ja też patrzyłam... i myslałam - gostek jest okropny, i te włochy... fuj... Zdecydowanie bardziej interesujący byl Lucas. Nie pamietam o czym dokladnie rozmawialiśmy, ale wiem że ja i Lucas gadalismy, a MiMi i Nicolas, hmmm, niewiele... Teraz mi z tego powodu glupio, no ale czasu nie cofnę. Posiedzieli, pogadali i trzeba się bylo zbierać w dom. MiMi pomaszerowała do domu a ja poszłam z nimi jeszcze do Empiku (jakieś ksiązki o ogrodnictwie kupowali). Zaproponowali że mnie odwiozą, zgodziłam się, mimo że miałam 15 min na nogach do domu;-) odwieźli, pożegnali i znowu myślałam że to koniec znajomości ( z reszta po moim faux pas wcale bym sie nie zdziwiła). Ale nie, czas miał pokazać ze to wcale nie koniec...

11 maja 2012

Dawno, dawno temu cd.

Odwróciłam się. Niestety moje przemawiające ręce już były plecami do mnie i łapiąc mnie za rękę ciągnęły do baru. Ale zlustrowałam tył... Całkiem, całkiem... Szerokie plecy, umięśnione ramiona, i, co najważniejsze, NIE BYŁ TO ŁYSY KARK!!! Miał czarne włosy, tyle w tym świetle dostrzegłam.
Pokazałam tylko MiMi ze znikam na chwile i zaraz powrócę. I poszedłam za moimi mówiącymi rekami.
Przy barze ręce ukazały swoja twarz... W żadnym wypadku nie wpadłam w zachwyt, ani nie zakochałam się od pierwszego wejrzenie, co to, to nie. Wysoki, czarne włosy, ciemna skóra, wygolona bródka, ciemne oczy, gęste brwi... Biały podkoszulek podkreślał oliwkowa Skórę, spod rękawa wystawał tatuaż a zza dekoltu... busz! Masakra... Pomyślałam, kutwa, boski żigolo...
Nienawidziłam owłosionych klat,a on miał taka której niedźwiedź by się nie powstydził...
Boski żigolo przemówił:
- Hi, my name is Nicolas, what's ur name?
Hmm, no cóz, głos miał bardzo miły, nie wyglądał na niebezpiecznego wiec przedstawiłam się. Miło mi, takie tam... Okazało się, że jest z kolegą, Lucas się zwał. Okazało się ze Lucas świetnie mówi po polsku, wiec żeby nie męczyć swojego zmęczonego mózgu nawiązałam konwersację z Lucasem.
Wyjaśnił mi, że sa obydwoje Francuzami (pomysłalam sobie, znowu? już miałam "przyjemność" poznać jednego francuskiego gagatka, śmieszna historia) przeprowadzili się do polski bo założyli tu firmę ogrodniczą. Rozmowa przebiegała w najlepsze, kiedy przypomniałam sobie ze na sali zostawiłam MiMi, pobiegłam po nią, po drodze, ciągnąc moją oporną przyjaciólkę wyjasnilam ze jest ich dwóch i sa sympatyczni, aczkolwiek uroda nie grzeszą;-)
Dokonałam prezentacji, i siedliśmy przy barze w konfiguracji Ja, MiMi, Lucas i na szarym końcu Nicolas. tylko siedział i patrzył, niewiele rozumiał z naszej rozmowy, z reszta, widac było, ze ma juz mocno w czubie. Chyba czuł się lekko odsunięty;-)
Nie wiem ile czasu tak rozmawialiśmy, o tym skad są, co robili we Francji, ile mają lat itp, itd.
W końcu nadszedł czas pójścia w dom, wiec zaczęłyśmy się żegnać, miło było poznac, życzymy powodzenia bla bla bla. Tak myślałam ze sie zakończy zanjomość, ale nie... Panowie, o osobie Lucasa, zaproponowali że nas odprowadzą. W sumie, czemu nie.
Wyszliśmy z knajpy, szliśmy przez ulice. Rozmowa z Lucasem świetnie szła, czasem Nicolas próbował cos wtracic, ale kiepsko mu to wychodziło. W końcu powiedziałyśmy że my tu odbijamy i to juz nasza droga do domu i znowu zaczęłam się z nimi zegnać, życzyć powodzenia, ale nie... to sie nie mogło skończyć, chyba Lucas (juz nie wszystko pamiętam) poprosił o numer telefonu, ze fajnie byłoby się jeszcze spotkać.
Nie pamiętam dokładnie, czy dałyśmy obydwie numer, czy tylko jedna z nas. Podreptałyśmy do domu, obgadując ich niemiłosiernie;-)
Szczerze, byłam pewna na 200% ze rano się obudzą i nawet nie będa pamiętali ze dostali numer telefonu, z reszta wcale z tego powodu ja bym nie płakała. Nie pamiętam nastawienia MiMi.
To był piątek, a właściwie juz sobota nad ranem.
W poniedzialek szkoła, standardowe życie licealistek. Aż tu pewnego dzionka...

cdn.

10 maja 2012

Kiedyś dawno, dawno temu...

Ktoś mi kiedyś powiedział, ze gdybym opisała swoją historię, historię którą przeżywam, przezywam i przeżywac (oby) będę, to byłaby z tego niezła telenowela argentyńska;-)
Chyba spróbuję to opisać, jeszcze nie wiem jak to wyjdzie, może pisanie, opisanie tego wszystkiego pomoże się wyleczyć?

A jak to się wszystko zaczęło?

Rok, bodajże, 2004, końcówka, a dokładnie październik.
Ja, wówczas podlotek, zaledwie 19 lat, kosztowałam smaków życia... Imprezy, imprezy...Szkoła, w maju matura (mądra dziewczynka zamiast sobie ułatwić zadanie zdania matury i wybrać sobie 2 przedmioty, wybrała sobie cztery, a wiec nauki dwa razy więcej...a uczyć się nie chciało, oj nie...). Z koleżanką z ławki (pozdrawiam Cię Mimi), wybrałyśmy się, jak co piątek, na imprezę z szantami, miał to byc koncert, ale jako ze była baaardzo brzydka pogoda, artysta oczekiwany nie dojechał i odwołano koncert. Postanowilysmy nie marnować wolnego wieczoru i pobieglysmy na inna Imprezę, już typowo disco, disco;-)
Bawiłyśmy się w najlepsze, parkiet był okupowany bez przerwy (ale wtedy byłyśmy młode i piękne a teraz tylko "i" zostało).
Tańczyłam "solo", bujając się z boku na bok, aż zauważyłam koło mojej głowy, jakieś wielkie, owłosione łapsko, z drugiej strony też, tyle że to owłosione łapsko miało grubą bransoletę na przegubie. Nie pamiętam co wtedy pomyślałam, ale raczej nie było to nic miłego (nie gustuję w łysych, grubych karkach, o owłosionych klatach, a ta ręka do takiego mi pasowała...). Delikatnie, bez gwałtownych ruchów (zwierzyna mogłaby się przestraszyć i pacnąć owa łapą), zaczęłam robić dyskretny desant... I wówczas owe dłonie przemówiły do mnie... Po angielsku...
- Napijesz się ze mną?
Głos zza moich pleców był całkiem miły, wiec się odwróciłam...

cdn.